Pierwszy tegoroczny upał w Polsce padł w Świnoujściu
Wczoraj 03.06 zgodnie z prognozami, po raz pierwszy w tym roku w Polsce został zanotowany upał, czyli temperatura osiągająca lub przekraczająca 30 st. C. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że stało się to nad morzem, gdzie upał zdarza się dość rzadko. W Świnoujściu na tamtejszej stacji IMGW zanotowano maksymalnie 33.5 st. C. Na drugim miejscu znalazły się Słubice z temperaturą 32.3 st. C., a podium zamknął Szczecin z wartością 32.2 st. C.
Prognozowana anomalia temperatury w najbliższych 7 dniach
Trzeba jednak przyznać, że pierwszy upał pojawił się późno. Zazwyczaj zdarzał się w maju, a w 2012 roku zanotowano upał już pod koniec kwietnia, gdy w Słupcy padł aktualny do dziś rekord kwietniowej temperatury maksymalnej wynoszący 32.5 st. C. W tym roku najbliżej było 26 kwietnia w Tarnowie, gdy zanotowano 29.6 st. C.
Wysokie temperatury, tak jak zapowiadaliśmy w prognozie długoterminowej szybko nie odpuszczą. Najnowsze wyliczenia numeryczne są ze sobą dość zgodne. Jeśli nic się diametralnie nie zmieni, to w sporej części kraju można liczyć na osiągnięcie temperatur na poziomie 25-29 st. C., a miejscami zostanie osiągnięta lub przekroczona granica upału, co najmniej do 15-17 czerwca! Przejściowo zdarzy się miejscami w tym czasie również spadek temperatury związany z przejściem frontu z opadami i dość silnymi burzami (prognoza prawdopodobieństwa), ale trend jest wyraźny. Przed nami sporo dni z dodatnią anomalią temperatury!
Mija dopiero czwarty dzień czerwca, a niektórzy komentatorzy już anonsują ekstremalnie a nawet rekordowo ciepły miesiąc w podsumowaniu. Czy nie jest na taki wniosek za wcześnie? Przykład z nie tak odległej historii: w lipcu 2010 roku Tśr za okres do 24-ego dobrze przekraczała 23 stopnie (w Warszawie), zanosiło się więc tutaj na historyczny rekord ciepłoty dla całego lipca. Jednak pozostawał jeszcze tydzień, który nagle przyniósł 4 bardzo chłodne (i deszczowe) dni, które wystarczyły, by zbić Tśr całego miesiąca o prawie 1,5 stopnia. I rekord diabli wzięli. Przykładów podobnych niespodzianek byłoby dużo więcej. W tym czerwcu też się różne rzeczy jeszcze mogą zdarzyć. Na przykład chłodne dni. Tak to już u nas jest.
Od paru dni pojawia się w stolicy (wewnątrz miasta) coraz częściej pojawia się taki "cieplny problem śniadaniowy", który kiedyś był rzadki, a w trakcie obecnego etapu ocieplenia klimatu Warszawy stał się tu latem czymś niemal rutynowym. Otóż, wyjmując z rana produkty z lodówki do przygotowania śniadania (w nieklimatyzowanym pomieszczeniu), kiedyś w ogóle nie trzeba się było z tym spieszyć, mogły sobie na kuchni postać. A teraz – trzeba szybciutko smarować masłem chleb, kłaść plasterki sera, smarować śniadaniowym. I zaraz chować to co zostało niewykorzystane, z powrotem do lodówki. Dlaczego? Bo produkty wrażliwe na ciepło, np. sery i serki czy masło, błyskawicznie – w przeciągu minut – topią się i rozpływają. Przyczyna? Gorące/upalne dni? Niekoniecznie. Głównym powodem są ocieplające się w stolicy w ekspresowym tempie letnie noce, co się wyraża wzrostem średnich temperatur minimalnych, szczególnie tutaj nasilonym w ostatnich latach. Co za tym idzie, nagrzane dniem mury budynków nie stygną należycie w nocy. Kiedyś, w większości przypadków nawet podczas gorąco-upalnych fal w mieście ten problem na ogół nie istniał, bo noce zazwyczaj bywały rześkie (a już noce tzw tropikalne, były zupełnym ewenementem). A nawet jeśli było bardzo ciepło całodobowo, to zwykle nie trwało to dość długo by nagrzać mury domów tak, jak się to bez problemu dzieje w ostatnich sezonach letnich w Warszawie przez długie dni, a nawet tygodnie.